Szlaban
Pojechałem. Nieważne zwiedzanie, inne atrakcje. Robaczek był cudowny! Chłopaków obdzielił obowiązkami, żeby dziewczynom pomagali i wreszcie niosłem tylko swój plecak i Marioli, a nie pięć, jak juczny osioł. Gdy Bury, starym zwyczajem, chciał mi dorzucić swoje dwa, to znaczy swój i Agaty, robił trzy okrążenia wokół jakiegoś tam pomnika, i: „Wcale nie za karę, robaczku, dla poprawienia kondycji!” Przy tym opowiadał takie dowcipy, że się dziewczyny pokładały, a Flizia ukradkiem łzy śmiechu wycierała.
Nocleg. Flizia tylko ilościowo podawała: cztery osoby proszę, kto? Następne cztery, trzy... Jasne było, że się chłopaki od razu dobrali, a ja zostałem sam, jak ta sierota ze zwieszoną głową. Obok mnie Robaczek, który klepnął mnie mocno w ramię, kluczem na drewnianej gruszce machnął mi przed nosem i powiedział:
- To co, robaczku, idziemy?
Ja z nim? Wspólny pokój? Podskoczyłem z radości!
Dwa tapczany, radio, łazienka, luksus! Zaraz się wziąłem za swoje obowiązki. Ubrałem pościel, przygotowałem tapczany, a on patrzył zdziwiony, by w końcu powiedzieć:
- Sam bym to zrobił.
Ucieszyłem się, jakbym dostał największą pochwałę!
- Ty, zdaje się, nie masz wielu kolegów?
- Żadnego – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- Nie martw się – po przyjacielsku położył mi dłoń na ramieniu. – Kiedyś byłem w podobnej sytuacji. Z biegiem czasu wszystko się zmieni, zobaczysz.
Rozebrał się do slipek i poszedł się myć. A ja, w lśniąco czystym nowym podkoszulku i w nowych majteczkach – nigdy nikt z chłopaków na takie wyjazdy nie brał piżamy; ja tylko raz się wygłupiłem, dostałem za swoje – czekałem, aż on skończy. Naraz, gdy wieszałem spodnie, wypadło mi z kieszeni lusterko. Takie zwykłe, małe, okrągłe lusterko i potoczyło się wprost pod łazienkę. Schyliłem się, by je podnieść i wtedy poprzez skośną krateczkę u dołu drzwi ujrzałem odbicie łazienkowego wnętrza, a w nim – gołego Robaczka... Gdy zobaczyłem jego gęste ciemne futro i to, co z niego wyrasta, z wrażenia runąłbym jak długi i wtedy – oczywiście tylko mnie to się mogło przytrafić! – wyrżnąłem łbem w futrynę. Robaczek odwrócił się gwałtownie i w lusterku zderzyłem się z jego spojrzeniem. Zamarłem, a on otworzył drzwi, stając w nich nago. Myślałem, że zaraz dostanę w gębę! A on:
- Miałem cię za porządniejszego. Ładnie to tak podglądać?
- To przypadkiem, wypadło – jąkałem ledwie żywy, wskazując sprawcę swojego nieszczęścia.
- Sprytny sposób – powiedział z uśmiechem, obracając w dłoni moje lusterko. – Niech będzie, że przypadkiem. I co zobaczyłeś? Przecież mam w majtkach dokładnie to samo, co ty.
- Ja nie... – wystękałem.
- Masz, masz – potwierdził, a ja przecież nie o tym! – I wąsik pod nosem... Czego się wstydzisz? To przecież ja jestem goły. Ale jak komuś powiesz, że mnie tak widziałeś...
Zaprzeczyłem; gdzieżbym śmiał! Ani mi to nie było w głowie!
- Mam nadzieję, że cię tym widokiem nie stresuję?
- Nie, absolutnie...
- To może – tu uczynił małą pauzę – mógłbyś mi umyć plecy?
Czy byłem czerwony, czy blady, nie wiem. Ja – jemu? To nie mieściło się w mojej uczniowskiej mózgownicy! Milczałem. Nie mogłem wydusić słowa!
- Trudno, rozumiem – powiedział wyrozumiale. – Więc pozwól mi dokończyć, zaraz ci ustąpię.
Wyszedłem na zwykłego durnia! Stałem przed tymi drzwiami, jakbym przez nie na wskroś widział Robaczka, tak cudownie gołego i tak po męsku wspaniałego i – chciało mi się płakać!
Wyszedł; usiadł na brzegu tapczanu i dokładniej wycierał tors i pachy, a ja ukrywałem, że połykam łzy.
- Co cię w moim widoku tak zaskoczyło? – spytał w pewnej chwili, gdy już trzymałem swój ręcznik i mydło, gotowy do toalety.
Nie znalazłem odpowiedzi.
- Potraktuj mnie jak kolegę – mówił, patrząc mi w oczy. – Chyba się z kolegami w natryskach mijałeś, co?
Zaprzeczyłem ruchem głowy.
- To znaczy, że jestem pierwszy, którego tak widziałeś?
Potwierdziłem mrugnięciem powiek, bo teraz nawet głową nie mogłem poruszyć.
- No to rozumiem... Idź.
Myłem się, jakby to miała być ostatnia toaleta w moim życiu. Miałem cichą nadzieję, wiedziałem, że płonną, że jak wrócę, on będzie spał. Gdzie tam. Robaczek leżał na kocu w najbardziej swobodnej pozycji, jaką mogłem sobie wyobrazić, a przez jego białe slipy dokładnie widziałem mosznę, wydatnego penisa z grubą żołędzią, odbitą tak wyraźnie, że... i te gęste ciemne włosy, które trójkątnym szczytem sięgały mu po sam pępek.
- Przepraszam... za tamto... – wydukałem.
- Nie ma za co – odpowiedział. – Wiesz, jak mi się w tamtym momencie spodobały twoje oczy? Nie widziałem chłopaka z takimi dużymi oczami. Jesteś przystojny, wiesz? I z męskiego punktu widzenia bardzo atrakcyjny.
Ja – atrakcyjny...?
- I spróbowałem sobie wyobrazić – mówił dalej – jakby wyglądały te twoje oczy, gdybyś tu zamiast mnie zobaczył dziewczynę. Oczywiście nagą dziewczynę.
Nie zdążyłem sobie tego nawet wyobrazić, a mój mały jak się poderwał! Zdrętwiałem. Panika w duszy, przerażenie w oczach! Staje mi! Czym prędzej obciągnąłem podkoszulek do dołu i zamiast po prostu znaleźć schronienie w pościeli, czekałem, co zrobi Robaczek, co powie!
- Nie wstydź się – jego głos zabrzmiał ciepło, łagodnie. – Ja, gdybym taką zobaczył, też by mi stanął.
Aż mi się oddech zapadł gdzieś w głąb.
- Bo, muszę ci powiedzieć – dodał z jasną iskierką w oku – że ja też najpierw widziałem gołego chłopaka, potem dziewczynę. Bo ty dziewczyny nie...? I nie dotykałeś? Ach, ten dotyk – westchnął. – Wiesz, ile od niego zależy? Oczywiście wzajemny dotyk. Bo gdy tylko jedna strona dotyka, to druga czasem się boi, zwłaszcza, gdy to jest pierwszy raz... Czy nie poruszam tematu… trudnego dla ciebie? – urwał, patrząc mi w dół podkoszulka.
- Nie, skądże... – szepnąłem.
- Bo u mnie wszystko w porządku, widzisz. A ty, jak potrzebujesz, męska sprawa, łazienka i już – uśmiechnął się domyślnie.
- Nie muszę... to samo tak...
- Wiem; obaj wiemy: samo staje, ale samo opadać nie chce... Podejdź – powiedział cicho i tak serdecznie, że opuścił mnie totalny paraliż i wreszcie mogłem uczynić dwa najzwyklejsze kroki. Podszedłem; a on po prostu położył mi dłonie na biodrach. Spojrzał mi w oczy i jakby mówił to w wielkiej tajemnicy, rzekł:
- Jesteś na pewno prawdziwym mężczyzną. Prawdziwym – podkreślił. – Jak ja. Rozumiemy się, prawda?
Prawdziwym mężczyzną? Ja? Ja chyba jestem... chłopakiem, zwykłym chłopakiem…
- Tak, jestem... – odpowiedziałem mu jedynie mrugnięciem powiek, a wtedy on przez koszulkę pocałował mojego drgającego penisa, w samą żołądź...! Jakby coś na mnie runęło, jakby spadało zewsząd, zasypując mnie nieznanym uczuciem, pragnieniem... Popatrzył mi w oczy, uśmiechnął się i… jeszcze raz pocałował! Wyprężyłem się jak struna...
- Mogę...? – i nie czekając na moją odpowiedź wysunął mi go spod obcisłej bieli.
- Jesteś naprawdę świetny – szepnął trzymając go w dłoni, a ja stałem jak skamieniały. Naraz, gdy dotknął go językiem, gdy wziął go do ust, wszystko mi zawirowało i – wystrzeliłem niepohamowanym wytryskiem...
- Jesteś mężczyzną doskonałym – usłyszałem jakby z daleka, jak przez odległy szum, a przecież jego głos płynął tuż przy mnie. – Teraz kilka głębokich oddechów – mówił układając mnie na wznak; poprawił poduszkę, zgasił lampkę, położył się obok – i już jest inaczej, prawda?
Ogarnęła mnie szczęśliwa ciemność, która skryła mój poprzedni wstyd i wśród której czułem bliskość Robaczka, zapach jego ciała, a przy twarzy jego oddech, taki, że chłonąłem go własnym oddechem.
- Masz do mnie żal...?
- Nie, skądże... To było...
- Miłe?
- Bardzo... – i w odruchu bezgranicznego zaufania, jakim od początku go obdarzyłem, przytuliłem się do niego. Robaczek, mój kochany Robaczek! Chciałem go jeszcze mocniej objąć, wtulić się w niego i błądząc dłonią gdzieś bezradnie, nagle trafiłem – tam... a jego dłoń przytrzymała moją.
- Chcesz dotknąć? – to był najcichszy szept, jaki w życiu słyszałem. Mój mały wyrwał się dęba do góry i wyprężył się jak nigdy. Trzymałem rękę na jego miękkim penisie i grubych jądrach, skrytych w slipach, a zupełnie jak nagich, czując ich wilgotne ciepło i nie mogłem poruszyć palcami.
- Opowiem ci coś. Gdy miałem szesnaście lat – płynął jego najcichszy szept, a ja trwałem w bezdechu – pierwszy raz się zakochałem. Opalaliśmy się, leżąc na kocu. Ja tylko w spodenkach, jak teraz, ona w bikini. Zaczepiałem ją niby w żartach, dotykałem tu i tam, a ona się śmiała i odkładała moją rękę. A w pewnej chwili nie odłożyła. Dotknąłem tam, gdzie nie powinienem, a ona dotknęła mnie. Dotykaliśmy się coraz odważniej i wszystko prowadziło ku temu, że tego chcemy. I zrobiliśmy to... Wtedy zrozumiałem, jak ważny jest wzajemny dotyk, bo wiesz, czy druga strona też chce... Dotknij, śmiało... – i wprowadził moją dłoń pod swoje slipy, które razem z tym ruchem zsunęły mu się z bioder.
Był nagi, a ja nieprzytomny. Bez kontroli nad sobą chwyciłem jego penisa, który aż do tej chwili był miękki, a teraz gwałtownie rozrastał się i twardniał, rozpychając mi palce – i już za moment trzymałem w dłoni prawdziwego męskiego fallusa, grubego i gorącego, podczas gdy jego dłonie zsuwały mi moje nowe lśniące majteczki i podciągały w górę biały podkoszulek. Gdy dotknął mojego penisa, gdy pochylony znów wziął go do ust – odpłynąłem jak łódka na fali, niesiona tylko porywem wiatru pośród oślepiających promieni słońca, hen po horyzont, szybciej, i coraz szybciej... i jakbym wyleciał w powietrze; świat przestał dla mnie istnieć... Gdy otworzyłem oczy, on językiem zagarniał ostatnią kroplę spermy, która pozostała na mojej żołędzi.
- Jesteś marzeniem, jesteś samą rozkoszą... – wyszeptał, wciąż delikatnie gładząc moje jądra i mojego penisa, któremu wciąż jeszcze było mało.
Czy mogły istnieć piękniejsze słowa? Czy mogło istnieć coś cudowniejszego niż jego ciało, do którego miałem nieograniczony dostęp? A jeśli on dotykał i całował mojego penisa, dlaczego ja nie mógłbym zrobić… tak samo?
Zrobiłem! Jak mi jego fallus smakował, i te kropelki śluzu, które rozciągałem językiem w jak najdłuższą nić, póki się nie przerwała... I wytrysk, który mu dałem dłońmi i ustami. Patrzyłem, jak drży, jak wstrząsają nim dreszcze i z jaką siłą wyrzuca w górę te białe gęste smugi, które szerokimi przecinającymi się liniami ozdobiły jego brzuch i tors, i byłem dumny, że to właśnie ja mu tak dałem!
- Przeżyłem z tobą – wyszeptał, a ja chciałem go zacałować na śmierć! Dalej całowałem penisa i jądra, a on, czego w tamtym momencie nie potrafiłem skojarzyć, coraz bardziej odwracał się na bok, aż wreszcie miałem przed sobą jego pośladki. Patrzyłem w nie przez chwilę – i po prostu… położyłem się na nich. Co wtedy się ze mną działo, nie wiem. Pamiętam tylko, że mój penis sam ślizgał się pomiędzy jego pośladkami – i wtedy szept Robaczka, taki, że nigdy go nie zapomnę:
- Chcesz do środka...?
Jak to: do środka? Przetwarzałem w pamięci te słowa, nie do końca je rozumiejąc, a przecież ich sens był dla mnie jasny! Zawahałem się, a to wystarczyło; jeden zwinny ruch jego palców i miałem na penisie ten lśniący detal...
- Jesteś mężczyzną, zrób to...
Czy ja to zrobiłem? Ja tylko kierowałem biodrami, a on tak ustawił pośladki, że mój penis sam wśliznął się w niego, wjechał cały, aż moszna przylgnęła mi do jego ciała, napełniając mnie nieznaną rozkoszą... Nikt mnie tego nie uczył, a przecież wiedziałem, jak. I jak bardzo tego pragnąłem! Uderzałem mocno, głęboko, jakbym go chciał przewiercić na wylot! Czułem, że i jemu jest dobrze. Gdy coraz mocniej napinał pośladki, gdy wiercił biodrami, gdy w pewnej chwili sprężył się cały – domyśliłem się, że ma wytrysk. A wtedy jak mi wyprężyło wszystkie mięśnie! Zdrętwiałem, paraliż, koniec… a mój wytrysk wyrwał ze mnie wszystko, jakby mi życie i duszę wydzierał razem z korzeniami...
I jeszcze jego usta muskające moje wargi: „Byłeś jak burza”... To dobrze czy źle; chyba dobrze, pomyślałem... I jego dłonie przy moim penisie... I senność, jak cisza, jak ukojenie...
Gdy otworzyłem oczy, Robaczek siedział przy stoliku, przerzucając mapy i przewodniki, ubrany, pachnący, uśmiechnięty, a ja leżałem przykryty w jego pościeli. Zerwałem się, pełen wstydu. Dobrze wiedziałem, że to wszystko w nocy nie było snem. Chciałem coś powiedzieć, a on położył mi palec na ustach, poprzez ten palec pocałował mnie i szepnął: „Ćććć… nie trzeba...” – i podał mi moje nowiutkie majteczki i biały podkoszulek. Ubierałem się pod kołdrą.
Zwiedzanie; dla mnie monotonne i nudne. Patrzyłem na Robaczka, wesołego jak zawsze, otoczonego dziewczynami i chłopakami, wśród których byłem i ja, i nie poznawałem siebie! Kipiałem humorem, nawet Buremu jakąś łatkę przypiąłem, aż się zaczerwienił, odciąłem się Karpiowi, który coś rzucił pod moim adresem – i z niepokojem czekałem wieczora.
Robaczek siedział poważny. Trzymając mi dłoń w dłoni i patrząc prosto w oczy, powiedział:
- Przeliczyłem się. Wzbudziłeś we mnie tyle uczuć, że nie potrafiłem się opanować. A przecież mi z tobą nie wolno!
- Ja o tym słowa nikomu, nigdy! – zapewniłem gorąco.
- Gdybym ci nie wierzył, nie zrobilibyśmy tego – patrzył na mnie z dziwnym smutkiem w oczach. – Niepotrzebnie to zaczęliśmy. Ty nie masz swoich lat.
- A jeśli ja chcę! – rzuciłem bliski rozpaczy.
- Ja też chciałem, wiesz. Ale ja i ty, to niedorzeczność! – wstał gwałtownie, narzucił kurtkę na plecy i wyszedł... Co on? Dlaczego? Dokąd?
Zbudził mnie ostry snop światła. Robaczek. Spojrzałem na zegarek: było pięć po drugiej. Dziwnie wyglądał. Po kilku ruchach domyśliłem się, że jest na rauszu. Wziął mydło, ręcznik, popatrzył na mnie.
- Nie śpisz? To chodź, wykąpiemy się razem – powiedział, wyciągając do mnie rękę. Wstałem, chociaż na kąpiel o tej porze nie miałem ochoty.
- Dlaczego jesteś goły? – spytał niespokojnie.
- Czekałem na pana.
- Jak ci ten mały ślicznie wisi. Postawimy go?
Wystarczyło, że dotknął. Ale potem go gryzł, ssał, szczypał zębami. Trochę się bałem... Myłem mu plecy, pośladki, tors, brzuch i dużego, naprawdę dużego męskiego penisa, którego z pietyzmem namydlałem i zmywałem, wraz z grubymi jądrami, a on się uśmiechał, mówiąc, że w moich rękach najbardziej opornemu by stanął – bo mój od początku mi stał – więc mu pomogłem ustami – natychmiast był wielki i twardy. Trzymałem je oba razem w dłoni, porównując – jego był dłuższy; i o ile grubszy! Robaczek był za mną, układał go na moich pośladkach, czasem naciskał na zwieracz, aż prężyłem się stając na palcach i ze strachem czekałem, czy on też mi „to” zrobi. Bałem się, że będzie chciał, ale nie stosunku się bałem, tylko – bólu. A on mówił, że tylko tak można przeżywać prawdziwą rozkosz, gdy się swoje ciało wprowadzi w drugie ciało – i oczekiwał ode mnie potwierdzenia tych słów, a ja potwierdzałem, że tak. Wiem, bo przecież wprowadziłem swoje ciało w jego ciało i wiedziałem, że mówi prawdę. Wiedziałem, co to jest rozkosz, przecież ją wczoraj przeżyłem! I chyba zupełnie nieświadomie, nie rozumiejąc jego intencji! – zapewniałem go, że właśnie chcę ją przeżyć! „Naprawdę?” „Naprawdę!” Wtedy pochwycił mnie w ramiona, wniósł do pokoju, ułożył na swym tapczanie i całował, aż mi tchu brakowało, wszędzie, wszędzie, wszędzie...! – a z każdym dotykiem jego ust działo się ze mną coś niesamowitego, co pustoszyło moje myśli, zniewalało moje ciało... Ale nie tego się spodziewałem. Ja chciałem być w nim!... Tymczasem z przerażeniem patrzyłem, jak zakłada prezerwatywę. Jego okazały fallus w tej mlecznej osłonie nagle stał się dla mnie obcy, groźny! Gdy mnie odwracał na brzuch, gdy rozsuwał mi uda, gdy dotknęły mnie jego zimne palce pełne jakiejś maści, którą głęboko wprowadzał mi w odbyt – zadrżałem. Chciałem się zasłonić, obronić, bo… bo nie tego chciałem! Poczułem na sobie jego ciężar i… zawyłem, ale tylko raz. Zatkał mi usta, dostałem tęgiego klapsa, i: „Cicho, bo ktoś usłyszy!” I pchał z całej siły, a ja, nieżywy z bólu, błagałem, żeby się tapczan pode mną rozstąpił, żebym się rozpłynął w ciemności, żeby mnie tu nie było! Na próżno. Byłem. I był ból… Potem jego ciężkie sapanie i słowa: „Już jestem, czujesz?” Czułem, i to jak!... Był we mnie długo, bardzo długo; albo czas wlókł mi się w nieskończoność. Gdy wreszcie skończył, gdy wyrwał się ze mnie, gdy dupę i plecy zalał mi spermą i padł obok nieprzytomny, płakałem w poduszkę...
Rano siedział przy stoliku, pochylony nad mapą i przewodnikiem, a ja nie mogłem się poruszyć. Byłem jak zmaltretowany. Bolały mnie uda i plecy, dupa mnie piekła i paliła aż gdzieś do wnętrza, a on, uśmiechnięty, podał mi moje majteczki i podkoszulek, i pocałował; w policzek. Uchyliłem usta, nie chciałem.
Dobrze, że to był ostatni dzień naszej wycieczki.
Do dziś nie wiem, jak jego wielka pała mogła się zmieścić w mojej dupie. I nie wiem, czy aż tak mnie bolało – ale chyba tak; i czy miałem wtedy rozkosz – ale nie, chyba nie. Nie; na pewno nie!
Skończyła się nasza wycieczka. I skończył się rok szkolny. Na świadectwie z wu-efu kłuła mnie w oczy ocena celująca…
Od września już byłem licealistą. Trenowałem skok w dal, zaciekle, zapamiętale. Miałem za sobą parę pomyślnych startów, klubową koszulkę i jedno mistrzostwo, które mi zapewniło indeks na AWF...
Dodaj komentarz